Majorki w Savannah i okolicach

W weekend, 4 i 5 kwietnia wyjechaliśmy wreszcie na wycieczkę. Poprzedni weekend spędzony w domu spotęgował naszą chęć do ciekawego spędzenia czasu, w związku z czym postanowiliśmy, że tym razem będzie to dłuższa wycieczka. Do wyboru był Ocean Atlantycki w Savannah oraz czarna Alabama. Wybraliśmy ocean.
Wyjechaliśmy w piątek, 3 kwietnia w godzinach wieczornych. Zaraz za Atlantą stanęliśmy w gigantycznym korku. Na horyzoncie zaczęło się błyskać i zaczęło dość nieprzyjemnie wiać. Ponieważ w stacji radiowej, której zazwyczaj słuchamy (750 WSB Atlanta) szła podówczas szalenie emocjonująca transmisja z meczu baseballowego, stwierdziliśmy zgodnie, że trzeba poszukać innej stacji. Złapaliśmy. Na okrągło nadawano w niej "tornado warning for Henry County". Sprawdziliśmy na mapie - tak, dobrze się domyślacie - byliśmy właśnie w Henry County. Troszkę nam to napędziło stracha, który spotęgowały jeszcze jeżdżące od domu do domu na sygnale samochody policyjne. Po pół godzinie nerwowego dość oczekiwania i rozmawiania z sąsiadami, podobnie, jak my uwięzionymi w korku w samochodach korek się ruszył. Co się okazało - policja zablokowała autostradę na czas przejścia tornada przez szosę. Widok był nieprzeciętny: połamane drzewa, powyrywane krzaki, dwa prawe pasy zarzucone igliwiem i ziemią, konary na środku jezdni. Szkoda, że nie mogę Wam tego pokazać - akurat była to noc i  żadne zdjęcie nie wyszło. Bez dalszych przygód przejechaliśmy jakieś trzysta kilometrów i zatrzymaliśmy się na nocleg w miasteczku Dublin. Gnani ciekawością zaglądnęliśmy do TV, gdzie właśnie pokazywali skutki tornada w Henry County w Georgii. Okazało się, że choć straty materialne były duże, to obyło się bez ofiar śmiertelnych.
Następnego dnia dojechaliśmy do Savannah, w okolicach którego zginął walcząc z Brytyjczykami książę Kazimierz Pułaski, zwany tutaj Casimir Pulaski. W miejscowości o nazwie Pulaski znaleźliśmy "Visitor Center" - dom dla odwiedzających, gdzie za darmo można uzyskać informacje o atrakcjach turystycznych regionu. Oto Mirek na tle "Visitor Center" w miejscowości Pulaski.
Zaraz za drewnianym domkiem, w którym znajdowało się Visitor Center było jeziorko, na którym znajdowały się ładne, amerykańskie przysmaki drobiowe. Na zdj ęciu obok Ada przymierza się do skonsumowania drobiu z piórkami.
Drób jednak nie zechciał zostać zjedzony (nawet żywcem) i majestatycznie odpłynął na jeziorko.
Okolice Savannah słyną z rośliny zwanej tutaj Spanish Moss (hiszpański mech). Jest to srebrzysta roślina ukształtowana we włókienka, żyjąca na wszelakich punkach zaczepienia, takich na przykład, jak drzewa, słupy telefoniczne, płoty itp. Podobno nie jest to pasożyt, a drzew używa wyłącznie jako punktów zaczepienia.
Oto drzewo oblepione hiszpańskim mchem. Z tą rośliną związana jest legenda, opowiadana w okolicach Savannah. Otóż dawno temu (oczywiście w skali amerykańskiej, czyli jakieś sto lat temu) żył sobie Bardzo Zły Człowiek. Tenże człowiek był do tego stopnia zły, że absolutnie nikt z nim nie potrafił wytrzymać. Czynił on wiele zła, został nawet zauważony przez samego Lucyfera. Lucyfer objawił się Bardzo Złemu Człowiekowi i zaproponował mu pakt: Bardzo Zły Człowiek będzie jeszcze bardziej zły i okrutny, a za to on, diabeł, później go zabierze do piekła. Bardzo Zły Człowiek przystał na tę propozycję, ale postawił warunek: zanim diabeł go zabierze do piekła musi go o tym powiadomić w jakiś sposób. Lucyfer przystał na zaproponowane warunki. Bardzo Zły Człowiek stał się jeszcze bardziej zły, lecz z upływem czasu nieuchronnie zbliżała się chwila, gdy Lucyfer wezwie go do piekła. Wymyślił więc, że ogłuchnie i oślepnie - wtedy diabeł nie będzie miał jak go powiadomić. Jak pomyślał, tak uczynił. Diabeł próbował wielu sposobów - rzucał błyskawice, które układały się w jego imię, grom krzyczał jego imię, również płomienie układały się w to imię. Żaden ze sposobów jednakże nie poskutkował, ponieważ Bardzo Zły Człowiek był ślepy i głuchy. Diabeł musiał przyznać się do porażki i pozostawił Bardzo Złego Człowieka przy życiu. Ten coraz bardziej separował się od ludzi, mało jadł, chudł, zapuszczał brodę i włosy. W pewnym momencie tak schudł, że widać było wyłącznie jego siwe włosy. Spotyka się go teraz czasami - pod postacią hiszpańskiego mchu...
Ada odkrywa uroki Oceanu Atlantyckiego.
Mirek pod palmami. Co prawda kilka razy już w życiu palmy widziałem, ale w tym miejscu jeszcze nie :-) W tle (za naszym samochodem) zbudowany całkowicie z drewna mostek prowadzący na wyspę, na której zbudowano Fort Pulaski.
 
Mostkiem, którego fragment widać na poprzednim zdjęciu dojeżdża się do Fort Pulaski, fortu, który zmienił historię wojskowości. Na czym polegała ta zmiana? Otóż fort ten, położony u wylotu rzeki Savannah w założeniu miał strzec miasta Savannah i Georgię przed najazdem z morza. Fort ten zbudowano na bagnistym terenie, na który nie dało się wejść niepostrzeżenie, ani tym bardziej podtoczyć artylerii. Samą budowlę osadzono na kilku tysiącach dwudziestometrowych pali drewnianych, wbitych w bagno tak, by sięgały stałego gruntu. O jakości wykonania i dokładności projektu świadczy fakt, że do tej pory (a fort zbudowano w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku) nie ma ani jednego pęknięcia muru spowodowanego osiadaniem gruntu. W 1860 roku fort został przejęty przez Konfederację Stanów Zjednoczonych ("Południe"). W kwietniu 1861 roku Unia ("Północ") zaatakowała Fort Pulaski przy pomocy rifle cannons (niestety nie znam polskiego tłumaczenia tego terminu), które wyrzucały specjalnie skonstruowane pociski (w formie dzisiejszego naboju do pistoletu zamiast tradycyjnej kuli). Donośność rifle cannons była rzędu sześciu kilometrów, skutecznością i celnością przewyższały one tradycyjne armaty. Zdobycie Fortu Pulaski przez Unię wyposażoną w rifle cannons udowodniło wojskowym, że tak wystrzeliwywanym pociskom nie oprze się żadna budowla murowana, co spowodowało zanik fortyfikacji jako strategii obronnej.
 
Ada słucha uważnie opowieści o księciu Pułaskim, który walczył za naszą i waszą wolność. Na zdjęciu widać tabliczkę pamiątkową z informacjami o Pułaskim. Uwaga: orzełki są w koronie :-)
Tak wygląda dziedziniec Fortu Pulaski. Sam fort stanowi oficjalny zabytek klasy zero (a może nawet minus jeden?), wpisany na listę takowych w latach dwudziestych naszego wieku.
Nie przepuściłem armatce.
Ada odpoczywa na dziedzińcu fortu. Podobno najstarsze zachowane zdjęcie ludzi grających w baseball zostało zrobione na tymże dziedzińcu w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku. To jest dopiero wartość historyczna!

Po zakończeniu części oficjalnej (zwiedzania i uczenia się historii starożytnej Stanów Zjednoczonych) pojechaliśmy nad ocean na wyspę Tybee, z której zresztą prowadzono ostrzał artyleryjski Fortu Pulaski podczas wojny secesyjnej.