Tornado u Majorków (znaczy się w Norcross)

Zaczęło się niewinnie. 8 kwietnia cały dzień w radiu powtarzali, że w Georgii będą "severe weather conditions" (ciężkie warunki pogodowe). Nie przykładaliśmy zbytnio do tych ostrzeżeń wagi, znając zdolność amerykanów do przesady. Stwierdziliśmy, że zapewne piorun uderzy ze dwa razy, spadną trzy krople deszczu i będziemy mieli "severe weather condition". Innymi słowy - zbagatelizowaliśmy ostrzeżenia, tym bardziej, że przez cały dzień była piękna, słoneczna pogoda. Rzeczywiście, gdzieś około 10 wieczór zachmurzyło się i zaczęło błyskać na horyzoncie. Nic sobie z tego nie robiąc poszliśmy spać - nie po raz pierwszy przecież widzieliśmy burzę. Obudziłem się koło pierwszej w nocy. Pioruny uderzały w ziemię rzadko, ale wyładowania w chmurach następowały cały czas. Wyglądało to tak, jakby na polu ktoś zostawił zepsutą świetlówkę, która nie może się zapalić i mruga. Obudziła się Ada. Po chwili kontemplacji błyskawic w formie zepsutej świetlówki stwierdziliśmy, że może poinformujemy się, czy przypadkiem nie nadają ostrzeżenia przeciw tornado (tornado warning). W momencie, gdy sięgnąłem do radia, by go włączyć, wyłączył się prąd. Czym prędzej zwialiśmy do łazienki, ponieważ powiedziano nam, że należy uciekać do pomieszczenia bez okien, jak najbliżej do gruntu, a ściana naszej łazienki sąsiaduje z gruntem, ponieważ budynek zbudowany jest na zboczu. W łazience odgłosy z zewnątrz ucichły, tylko w pewnym momencie przeżyliśmy chwilę grozy, gdy wyssało (jak przez rurkę, nawet odgłos był ten sam) wodę z kolanek w ubikacji i umywalce. Wtedy musiało właśnie przechodzić obok nas. Po chwili wszystko się uspokoiło, toteż odważyliśmy się wychylić nos z łazienki, obawiając się, czy reszta domu będzie w porządku. Była. Stwierdziliśmy więc, że zapewne przesadzaliśmy z tym tornadem, ale prądu dalej nie było. Mieliśmy się już z powrotem położyć do łóżka, gdy strzeliło mi do głowy otworzyć drzwi wejściowe. Zobaczyłem pobojowisko - okazało się, że mamy las na progu... Zadzwoniliśmy więc do kolegów, czy nic się nie stało - na szczęście nikomu nic się nie stało. W Norcross na skutek kilku tornad, które przeszły tej nocy zginęły cztery osoby, około trzydziestu było lekko rannych.
 
W pół godziny po przejściu tornada. Po wyjściu za drzwi okazało się, że las mamy na progu.
Na powiększonym zdjęciu widać wprasowane kawałki igieł i listowia w boazerię plastikową. Na zdjęciu Ada przed drzwiami do naszego apartametu, godzina trzecia nad ranem.
To drzewo zlikwidowało balkon w apartamencie bezpośrednio nad nami.
To był widok z okna z sypialni.
A to widok na wejście do naszego apartamentu.
Powalone drzewa uszkodziły klimatyzację w naszym budynku.
Drzewa połamane, jak zapałki.
Drzewo przewrócone na barierkę, przy której parkują samochody. Na szczęście nikt tej nocy tam nie zaparkował.
To sąsiedni dom - dość mocno ucierpiał.
Ten sam dom od innej strony - zerwany dach.
Z naszych domków pozrywało okiennice, które smętnie teraz leżą na ziemi.
Oto nasz basen. Jak przyjrzycie się uważnie, zauważycie ławeczki do opalania ułożone równo na ... płocie! Dla porównania basen na osiem godzin przed tornadem wyglądał następująco.
Połamane drzewa przed sąsiednim kondominium.
Ludzie mieszkający w tym domu nie mieli wiele szczęścia. 300 metrów od nas.
Właz na dach?
Te domki widzimy z okien (20 metrów). Tu widać, że zwiało wiatę garażową i zwaliło ją na samochód.
Tu komuś rozwaliło łazienkę i rzuciło ją tu.
Ten domek mocno ucierpiał od wiatru i upadających drzew.
Właściciel tego pojazdu nie miał szczęścia.
Widok na nasz apartament zza połamanych drzew.
W zasadzie tornado nie oszczędziło żadnego większego drzewa na swoim szlaku. W całym Norcross widać wyraźnie, że większość drzew została połamana - zauważcie, że drzewa są URWANE (ukręcone) na wysokości mniej-więcej trzech metrów.
Dom sąsiadów zza płotu.
Ścieżka zniszczenia.
Lokator w uszkodzonym domu.
Ci lokatorzy mieli więcej szczęścia...