Majorki w Delcie Mississippi

Na wstępie chciałbym przeprosić wszystkich radiosłuchaczy za przerwę w publikacjach tych oto historyjek, która, jak zapewne wszyscy wiedzą spowodowana była moim ogólnym lenistwem (brak usprawiedliwienia) i moją wizytą w Polsce (również brak usprawiedliwienia). Poniżej opisywana wyprawa miała miejsce jeszcze przed wyjazdem do Polski, a dokładniej 7, 8 i 9 sierpnia 1998. Wyjechaliśmy z Atlanty w piątek, około godziny siedemnastej. Przeprawa przez centrum zajęła nam równo godzinę. Gdybyśmy skorzystali z obwodnicy, zapewne również wystalibyśmy się z godzinę. No cóż - piątek. Z korkami w Atlancie jest tak mniej więcej, jak z katarem, który leczony trwa tydzień, a nie leczony siedem dni - przez środek miasta jedzie się godzinę, a obwodnicą - 60 minut. Zanocowaliśmy gdzieś po drodze po to, żeby następnego dnia przejechać przez Biloxi (drugie najsłynniejsze centrum hazardowe w USA - zaraz po Las Vegas; jeszcze musimy odwiedzić Atlantic City koło Nowego Jorku, żeby zaliczyć komplet). Naszą uwagę zwróciły znaki kierujące do Centrum Testowego NASA w stanie Mississippi. Zamiast więc usilnie i pracowicie dążyć do Nowego Orleanu, zboczyliśmy z trasy aby zobaczyć wahadłowca. Szerzej na ten temat napiszę w sekcji Majorki w kosmosie, która może kiedyś ukaże się wreszcie w Internecie. Na granicy Louisiany (jak zresztą na granicy każdego stanu) odnaleźliśmy Louisiana Visitor Center, gdzie Ada wyszukała, iż o godzinie osiemnastej rozpoczyna się obchód (tak, tak - na piechotę! w Ameryce!) Nowego Orleanu. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy rzeczone miejsce, ale jakoś nie było widać grupy oczekujących na rozpoczęcie wycieczki, siedział tylko jakiś jeden facet, jak się później okazało - przewodnik. Poczekaliśmy jeszcze chwilkę, ale nikt się więcej na "tour" nie zgłosił, więc mieliśmy przewodnika tylko dla siebie! A oto i zdjęcia z owego obchodu Nowego Orleanu.
 
Calle Orleans. Nowy Orlean i Louisiana miały bardzo burzliwą historię. Najpierw należały do Francji, poźniej zostały podarowane Hiszpanii. Za czasów Napoleońskich Francuzi siłą (!) odebrali Hiszpanom Louisianę, by za 15 mln USD odsprzedać ją Stanom Zjednoczonym.
A oto Dom Wschodzącego Słońca, House of the Rising Sun. Dla tych, którzy jeszcze nie skojarzyli, to ten sam, o którym The Animals śpiewa piosenkę zaczynającą się od słów "There is a house in New Orleans...".
Ten fragment uliczki mógłby nawet ujść za kawałek jakiegoś europejskiego miasta.
A oto przykład architektury kreolskiej. Aby być zaliczonym do kreolskich dom od frontu nie mógł mieć więcej, niż cztery "otwory" (to jest okna lub drzwi).
To plac Jana Pawła II nazwany tak na cześć Papieża po jego wizycie w Nowym Orleanie. Zapewne dlatego, iż Papież udzielił mieszkańcom i gościom Nowego Orleanu specjalnej dyspenzy, która zezwala bawić się do białego rana w Środę Popielcową. W "Ostatki" odbywa się tu bowiem słynny festiwal uliczny Mardi Gras (tłusty wtorek, nie czwartek), który do niedawna należało kończyć o północy. Na zdjęciu Ada i nasz pan przewodnik.

 
A oto ulica Burbonowa, Bourbon Street. I znów powiązanie muzyczne... There's a moon over Bourbon Street tonight... Kto to śpiewa? Zgadliście: Sting. Główną atrakcją Bourbon Street są... burdele oraz punkty sprzedaży alkoholu w kubkach plastikowych. Louisiana jako jedyny stan w USA nie ma prawa zabraniającego spożywania alkoholu na ulicy...
Bourbon Street... No i gdzie się gapisz?
Ten dom (również przy Bourbon Street) posiada metalowe barierki kute ręcznie przez kowali z Kadyksu, słynnych na cały ówczesny świat.
W przecznicy od Bourbon Street, za poradą naszego przewodnika - "I advise you to go there. There is no air conditioning, the benches are wooden, the walls are dirty and the entrance costs $4. But I assure you - these $4 will buy you the best live jazz you will ever hear!" - Radzę Wam abyście tam poszli. Nie ma tam klimatyzacji, ławki są drewniane, ściany brudne i wstęp kosztuje $4. Ale zapewniam Was, że za te 4 dolary usłyszycie najlepszy jazz na żywo w swoim życiu. Nie minął się z prawdą ani o milimetr.
Uaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Potwór z Mississippi!!!

Powrót do strony głównej. Co, już?